sobota, 23 maja 2009

Tom I - Prolog

Był ciepły, letni wieczór. Księżyc właśnie wschodził a delikatny wiatr wprawiał liście w ruch - byłaby to najzwyklejsza noc, gdyby nie pewne niezwykłe wydarzenie.
Ciche uderzenia obcasów, delikatnie dryfowały wybrukowanymi alejkami, wijącymi się wśród drzew, mężczyzna równomiernym krokiem kierował się ku okrągłemu placykowi. Pośrodku niego znajdował się niewielki staw, woda delikatnie falowała, muskana wiatrem srebrzyła się odbijając usiane gwiazdami niebo, na obrzeżach placu, w pobliżu linii drzew ustawione był kamienne ławki. Mężczyzna usiadł na jednej z nich i spojrzał w bezchmurne niebo a jego twarz mimo, iż ukryta w mroku emanowała podnieceniem, sprawiał wrażenie człowieka wyraźnie na coś czekającego. Kolejne minuty mijały leniwie, gdzie nie gdzie na niebie pojawiały się niewielkie obłoki zasłaniające kilka drobnych gwiazd. Ciągle jednak, oczy wędrowca utkwione były wysoko - ani razu nie pozwolił sobie na oderwanie od niego wzroku.

Delikatna kobieca dłoń oparła się o chropowatą korę stojącego w pobliżu drzewa, szczupłe palce o jasnej pergaminowej skórze przesunęły się wyżej, gdy wystąpiła nieznacznie do przodu. Teraz delikatne światło księżyca ześlizgnęło się po niej, oświetlając jej twarz i sylwetkę, kilka niedużych kroków sprawiło, że znalazła się na placu a pod bosymi stopami poczuła chropowatą kostkę, którym był wyłożony plac. Długie kruczoczarne włosy, zaplecione były w luźny warkocz związany czarną tasiemką, przetykaną delikatną srebrzystą nicią. Czarna aksamitna suknia delikatnie opinała się na jej ciele zarysowując talię i biodra. Kilka czarnych kosmyków powiewało na wietrze w pobliżu jej twarzy. Rozszerzana suknia w kształcie odwróconego kielicha również powiewała, raz po raz odsłaniając bose stopy. Przechyliła głowę i spojrzała na mężczyznę siedzącego na ławce, po drugiej stronie placu. Podniosła dłonie i objęła nimi zawieszony na szyi medalion, jeszcze raz spojrzała na nieświadomie towarzyszącego jej człowieka. Na nieprzeniknionej twarzy pojawił się uśmiech, czarne oczy pojaśniały. Przycisnęła medalion do piersi i zamknęła oczy, cicho wyszeptała tylko sobie znane słowa. Nie była już wstanie powiedzieć jak często to robiła, to był jej swoisty rytuał.

Cieszę się, że Cię widzę... Ile minęło czasu, od upadku wieży...?

Wyglądało na to, że i ona popadła w zamyślenie gdy skierowała wzrok na usiane gwiazdami niebo, oczy zaszkliły się, sprawiały wrażenie jakby rozbłysły tysiącami gwiazd. Mimo, iż wykonywała swoją powinność od początku świata zawsze przeżywała to tak samo. Ten dar był jednocześnie jej przekleństwem, zwłaszcza teraz gdy dotyczyło to ich. Tyle wspomnień, pamiętała każdy, najmniejszy element, najdrobniejszą chwilę ich życia - pomimo , iż kochała wszystkich, bez wyjątku, pomimo, iż bywała okrutna...

Tak musi być. Uważają mnie za dobro i zło. Miłość i nienawiść.

Ale tak nie było.

Jestem....

Przestań. - gdzieś w głębi odezwał się głos. - Nie zaczynaj znowu, to już staję się nudne. - Obok kobiety stała mała dziewczynka, w takiej samej czarnej sukni. Te same oczy, włosy zaplecione w taki sam warkocz, gdyby nie wzrost wyglądałaby jak swoje lustrzane odbicia.
- Chodźmy już - mimo, zdecydowanego i szorstkiego tonu sięgnęła ku dłoni kobiety, delikatnie ją obejmując.
Bystre oczy dziewczynki wpatrywały się teraz w mężczyznę siedzącego po drugiej stronie placu. Wiatr wzmagał się coraz bardziej, teraz na wietrze trzepotała jego peleryna, głośny szelest liści sprawił, że zerwał się z ławki i podszedł na środek placu, szukając miejsca gdzie nie przegapi najmniejszego wydarzenia - nie wiedział bowiem czego może się spodziewać, na co właściwie czeka.
Dziewczynka zmrużyła oczy.
Czy to...? -
Chodźmy _ kobieta delikatnie pociągnęła swoją małą towarzyszkę za sobą, nie spojrzała jednak na nią, jej wzrok utkwiony był gdzieś daleko, poza zasięgiem kogokolwiek.
O co chodzi?
Nie, nic. Chodźmy siostrzyczko - odparła i wtuliła się w suknię kobiety. Szybko spojrzała przez ramię do tyłu, mężczyzna stał tam gdzie ostatnio, c hociaż dla niego, odkąd przybył, minęł już długie minuty.
Znów był sam.
Niebo pojaśniało, pojawiła się rozległa zorza a kilka gwiazd przecięło nieboskłon, w tym jedna, ta najważniejsza... zamigotała i zawirowała kilka krotnie, po czym delikatnie zsunęła się za horyzont. Mężczyzna szybko obrócił się i wbiegł do lasu, znikając w mroku drzew. Ciepła i spokojna noc powróciła do górnego parku w Tokio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz